Vesper E. Quinn Admin → liczba postów : 62
| Temat: Vesper Eloise Quinn Sro Sie 08, 2012 10:49 am | |
|
Vesper Quinn « Nie ma nic gorszego nad udawanie dobroci. Udawanie dobroci odstręcza bardziej niż otwarte zło.» • Podstawowe informacje › Imiona :Vesper Eloise
› Nazwisko : Quinnt
› Wiek :37 lat
› Data i miejsce urodzenia : 17 sierpnia 1975 Nowy Jork
› Orientacja :heteroseksualna
› Zawód :właścicielka Redland, producent
› Miejsce Zamieszkania : Rio
› Wyglądu użycza : Angelina Jolie
| • Informacje o aktorze › Ile lat pracujesz jako aktor? : - › Wykształcenie: -
› Udział w produkcjach : › Nagrody:-
|
W Watykanie tuż po wyborze prowadzą nowego papieża do pokoju znajdującego się obok Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie wkłada papieskie szaty. Pokój ten nazywany jest pokojem płaczu. Nazwano go tak, bo właśnie tam nowo wybrany papież zdaje sobie w pełni sprawę z ciężaru i odpowiedzialności, jakie na nim ciążą. Wielu papieży płakało. Płakali najlepsi.
-Jesteś katoliczką? – spytał. -Nowojorską katoliczką –odparła szybko – nie byłam w kościele od bierzmowania – dodała po chwili ciszy. -Większość ludzi, która do mnie przychodzi jest taka jak ty. -Przychodzą? -Wreszcie przychodzą. Szukają odpowiedzi. -Widziałem, jak płaczesz. W niektórych naszych kościołach są pokoje dla matek z dziećmi. Podczas mszy płakały tak głośno, że nie mogliśmy jej spokojnie odprowadzać. Nazwaliśmy go pokojem płaczu -Chciałabym mieć matkę, która zabierze mnie do pokoju płaczu. Problem polega na tym, że moja matka chyba sama weszła tam któregoś dnia i już nigdy z tego pokoju nie wyszła. - Wiele osób, które do mnie przychodzą, ma podobne problemy – powiedział ksiądz. - Biskup Rzymu także wchodzi do pokoju płaczu. Wiedziałaś o tym? Tuż przed włożeniem papieskich szat. Vesper słuchała, kiwała głową i próbowała zrozumieć. - Wiesz, co ci poradzę? Jeśli możesz zrobić coś, co by cię pocieszyło, zrób to koniecznie. Cokolwiek. Czy coś sprawia ci radość? W zamian wiecznej chwili niepokoju oferowano jej godzinę pociechy. Tylko czego bardziej potrzebowała? - Czy zna ksiądz moją babcię? Uśmiechnął się. - Ona też jest z wojennego pokolenia? Tego, które widziało rzeczy, o których nie można zapomnieć, i dzięki temu znajduje pociechę w najdrobniejszych rzeczach? - Gdyby tylko reszta z nas mogła wiedzieć, co to głód i tortury. Żyłoby nam się o wiele lepiej - powiedziała Vesper bez urazy w głosie. - Jak masz na imię? - Vesper - Śliczne imię. Vesper martwisz się tym, czego nie masz? A może pomyślałabyś o tym, co masz? A co powiesz o tych wszystkich rzeczach, których nie masz i wcale nie chcesz ich mieć? - Nic mi o tym nie wiadomo. Mam stanowczo za dużo rzeczy, których nie chcę mieć. Między innymi raka. - Bardzo mi przykro. - Ale proszę mi wytłumaczyć, co się dzieje z moją matką. Bardzo cierpiała i nigdzie nie może znaleźć pociechy. - Musi znaleźć pociechę w swoim cierpieniu. Lily z trudem podniosła się z ławki. - Chyba tak. Gdzie jest ten pokój płaczu, proszę księdza? Proszę mnie tam zabrać. Zrobił nad nią znak krzyża. - Nosisz go ze sobą wszędzie, moje dziecko. Tak jak wszyscy cierpiący. Wszyscy wchodzimy do środka. Pytanie brzmi, czy z niego wychodzimy, czy zostajemy tam na zawsze? I kogo wciągamy ze sobą.
Niczego się nie bój. Niczego. Chcę mieć tylko cukierniczkę pełną cukru..
Choroba jest całkowicie aseksualna. Nie ma w niej niczego pociągającego. Choroba to przeciwieństwo miłości, młodości. Wszystkiego co piękne.
-Dlaczego nie poszła pani do lekarza? Zdumiewająca liczba białych krwinek, mała ilość czerwonych i prawie całkowity brak płytek krwi... siniaki na nogach... od jak dawna nie czuje się pani dobrze? Nie odpowiedziała. -Myślałam, że to przeziębienie, że to przejdzie. -Dokuczało pani przeziębienie, które nie chciało przejść. -Miałam zapalenie płuc, brałam antybiotyki. Myślałam, że to normalne. To to zobaczyliście podczas prześwietlenia płuc? -Nie robiła pani badań krwi, prawda? -Nie. Osłuchali mnie, przepisali antybiotyki. Po co robić badanie krwi podczas zapalenia płuc. -Miała pani skaleczenia, zadrapania, które nie chciały się goić? Nie odpowiedziała. Po raz kolejny w milczeniu, czekając aż guzdrająca się pielęgniarka podłączy jej morfinę, wbijała wzrok w podłogę. W krótkiej chwil zrobił się wokół niej spory ruch. Przenieśli ją do innego szpitala. Ledwie przez mgłę morfiny dostrzegała szpitalne sale.
-Masz dwadzieścia trzy lata? – zapytał lekarz. Kiwnęła głową. Howard jedynie gwizdnął i jeszcze raz pokręcił ze zdumieniem głową. -Wyglądasz na szesnastolatkę. -Proszę mi wszystko powiedzieć… Ale dopiero jak usiądę – z trudem z pomocą pielęgniarki uniosła się na łokciach i oparła na poduszkach zastygając w pozycji przypominającej półsiad. -Masz ostrą białaczkę promielocytową. Wiesz czym jest białaczka? -Tak… Chorowała na to Jenny Cavilleri – nie miała pojęcia czym jest białaczka. -Kto? - Jenny Cavilleri. O1iver Barrett. Love Story. -Ah tak. Zaraz wrócę, dobrze? - powiedział. - Muszę zaczerpnąć trochę powietrza. - Ja też! - zawołała za nim Vesper. - Dobiłaś pana doktora, dziecino? Nie wiesz, że on nie może znieść, kiedy chorują tak młodzi ludzie jak ty?
- Posłuchaj - zaczął. - Przez następne cztery miesiące musisz zapomnieć o szkole, pracy. Musisz zapomnieć o wszystkim. Trudno mi uwierzyć, że ostatnio sporo pracowałaś, zważywszy na twój stan. Nie słyszałaś, co powiedziałem, Vesper? Przełom blastyczny. Twoja krew wygląda jak kawior z bieługi, nie ma w niej nic poza czarnym rakiem. - I co teraz? - Teraz będziemy próbowali go zabić. Pozwolę ci wrócić do domu do poniedziałku. Masz półtora dnia, żeby wszystko sobie poukładać. Ale od poniedziałku spędzisz ze mną cały miesiąc. Zaczniemy chemioterapię w szpitalu. Potem przez trzy miesiące będziemy cię leczyć ambulatoryjnie, zobaczymy, jak sobie poradzisz. - Dlaczego tak długo? - Cztery miesiące? Wiem, że to musi do ciebie dotrzeć, ale masz raka, rozumiesz? - Rozumiem. - Mimo wszystko nie rozumiała. Może nie była zaskoczona, ale nie była w stanie do końca tego zrozumieć. - I po czterech miesiącach wszystko będzie dobrze? - spytała głosem tak cichym, że aż się zawstydziła. - Masz zaawansowaną ostrą białaczkę promielocytową. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - Albo... - Albo O1iver Barrett będzie siedział na ławce sam.
No proszę. Ma szczęście, że mieszka w Stanach Zjednoczonych. Najwięcej kobiet wychodzi z białaczki w Australii i Stanach Zjednoczonych. Może powinna się przeprowadzić do Australii. Słońce, zielony ocean, największe szanse przeżycia ataku granulocytów. Dawajcie te wielkie białe rekiny-ludojady. Zaryzykuje życie w rojących się od nich australijskich wodach. Dobrze, że nie mieszka w Islandii. Kobiety mają tam niewielkie szanse. Albo w Wielkiej Brytanii. Nie, nie dla niej zimne wyspy. Okutani w ubrania ludzie nic nie czują, powoli popadają w stan hibernacji i nie zauważają, że coś jest nie tak, dopóki nie jest za późno.
- Musimy założyć ci mały cewnik, żeby podawać lekarstwa, pobierać i podawać krew bez konieczności nakłuwania żył na rękach. Nie ma się czego bać. To jest tak zwany cewnik centralny wszczepiany na piersi tuż pod skórą na klatce piersiowej. Połączony jest bezpośrednio z główną żyłą, która biegnie prosto do serca. Codziennie rano będzie przyjmowała doustnie witaminę A, a po południu do jej żyły popłyną całe worki płynnych lekarstw. I tak przez siedem dni. Potem będzie miała trzy dni na odpoczynek. Następnie zostanie wykonana biopsja i wszystko zacznie się na nowo. I jeszcze raz. Trzy cykle w ciągu trzydziestu dni. - To bardzo agresywna terapia - powiedział Howard - ale nie mamy wyboru. - Zakaszlał lekko. - Dla twojej wiadomości: te dawki witaminy A, czy też ATRY, bo tak się nazywa w postaci kapsułek, wiążą się z występowaniem potencjalnie śmiertelnego zespołu leukostazy. - Co to takiego? - Białe komórki krwi tworzą w płucach agregaty i utrudniają oddychanie. - Och. - ATRA jest bardzo toksyczna. - A chemia bez ATRY? - Leczenie przebiegało różnie i zanotowano dużą śmiertelność. Więc nie polecam. - Jak nazywają się te inne leki, młody człowieku? - spytała natychmiast Claudia, zupełnie jakby miała zamiar sprawdzić ich działanie po powrocie do domu. Przez twarz Howarda przebiegł delikatny uśmiech. - Cytarabina, która zabija istniejące komórki białaczkowe, cerubidin, który powstrzymuje powstawanie nowych, i vepesid, który działa na obu tych frontach. Cytarabinę będziemy podawać bez przerwy przez siedem dni. - To ogromne obciążenie dla organizmu. Czy nie ma zbyt wielkich skutków ubocznych? - spytała Claudia. - Owszem, ale nie tak wielkie jak śmierć - odparł. Claudia wciągnęła gwałtownie powietrze. Vesper, która w brzydkiej koszuli leżała na łóżku, poklepała ją po bladej dłoni. - Usiądź, babciu. On tylko żartuje. - To wcale nie jest zabawne, młody człowieku. W mojej rodzinie nie uznajemy tego typu poczucia humoru. Przeżyliśmy wojnę, obozy śmierci, przeszliśmy zbyt wiele, żeby... - Babciu, babciu - uspokajała ją. - On tylko żartuje. Żeby rozładować napięcie. Wszystko jest w porządku. On wie, co robi.
- Jest pan zajęty? - spytał lekarz, gdy do niego zadzwonił. - Wiem, że to środek dnia. Ale ona potrzebuje, by ktoś przy niej był. Muszę ją przenieść do Sloan Kettering. - Zaraz jestem. Do Sloan Kettering? Co się dzieje? - Ona jest bardzo chora, detektywie. - Wiem, ale... - Umiera.
- Chciałam przyjść, ale pojechałam na Maui, a potem... - Potem byłam zbyt zajęta życiem. - To tylko trzy tygodnie. Proszę mi powiedzieć - zawiesiła głos. - Nie jest dobrze? - Nie. Odetchnęła głęboko. - Jak niedobrze? - Nie było cię tu od czterech tygodni. A wcześniej nie było mowy o poprawie, wszystko utrzymywało się na tym samym poziomie. - W porządku. A teraz? Milczał. - Wrócił? - Wrócił. - Czy moja krew znów przypomina czarny kawior? Milczał. Trzy tygodnie chemioterapii indukcyjnej, trzynaście tygodni konsolidacyjnej, tydzień zapalenia płuc, kolejne sześć podtrzymującej, radykalne nowe leczenie, które miało atakować tylko komórki białaczkowe i pozostawić resztę w niezmienionym stanie, dwanaście miesięcy mojego życia, jego życia. - Co teraz? Znów leczenie konsolidacyjne? - spytała w końcu. - Nie, blastocyty są oporne. - Oporne na chemię? - Tak. Niewątpliwie okazały się oporne na alkeran. - Co nam zostało? - Mamy dwa wyjścia. Dlaczego nagle poczuła, że nie może go dłużej słuchać? Co się z nią działo? Ręce zaczęły jej drżeć. - Chcę, żebyś podeszła do tego z otwartym umysłem. Nie będzie to łatwe po wszystkim, przez co przeszłaś. Ale na samym początku mówiłem ci, że to będzie trudna walka. - Tak, tak, zabezpieczył się pan. - Wcale się nie zabezpieczałem. Chciałem, żebyś znała prawdę. Ty też chciałaś. - Wie pan co, doktorze? - powiedziała. - Powoli dochodzę do wniosku, że im mniej prawdy, tym lepiej. - Wstała z krzesła. Drżały jej kolana. - Daj spokój, nie mówisz poważnie. - Podniósł się zza biurka, podszedł do niej i objął ramieniem. - Czy nie mówiłem ci, że rak chce, byś poddała się pierwsza? Aleja nie chcę, żebyś rezygnowała z walki. - Nie. - Stałaś się moją osobistą krucjatą. On nas nie pokona. Siadaj. Nie mogła usiąść. Chciała już iść. Nie mogła tego słuchać sama w jego gabinecie. Nie mogła słuchać, że zostały im tylko dwa wyjścia. - Czy mogę skorzystać... czy mogę tylko... W łazience stanęła przy ścianie, opierając czoło o zimne białe kafelki. Zamknęła oczy. Dłonie też przycisnęła do ściany. Powoli osunęła się na kolana. Brakowało jej tchu, czoło wciąż przyciskała do kafelków. Ależ ma wroga. Co za okrutny, przerażający przeciwnik. Kuli się jeszcze bardziej, czołem dotyka podłogi. Nie przypuszczała, że będzie się bała aż tak bardzo. - Arszenik? - jakimś cudem udało się jej podnieść z podłogi i wyjść z łazienki.
Arszenik był wolno działającą trucizną? Zaczęła wyczuwać metal w mózgu, w ustach, na ramionach, na poduszce. Język przypominał szary, stalowy lizak. Nie zauważała prawie efektów ubocznych w postaci zmęczenia i zawrotów głowy, nie mogła jednak nie czuć trującego smaku w ustach.
- Wiesz Howard chce, żebym przyszła w piątek na kroplówkę i badania krwi. - W piątek? - Tak, arszenik trzeba brać siedem dni w tygodniu. A badania robię teraz trzy razy w tygodniu. Możesz po mnie przyjść do szpitala i odwieźć do domu? ] Przyszedł. A potem jeszcze bardziej nieśmiało: - Jestem taka słaba. Nie mogę znieść obrazów w sobotę rano. Popatrz, ile ich mam teraz, kiedy znów jesteśmy razem. Czy możesz mi pomóc? Może zapakujesz je do samochodu? I pomożesz rozstawić stolik? Przyszedł w sobotę rano spragniony jak pies po długim biegu i pomógł jej zapakować obrazy, a potem siedział razem z nią na własnym składanym krześle. Kobiety, które kupowały jej obrazy, wykrzykiwały: - To pan! To pan jest jej muzą! - Tak, to ja - odpowiadał szeptem.
Nie chciał dzwonić do Eloise Quinn, lecz nie miał wyboru. Nadszedł kolejny przełom blastyczny. Odebrała po kilku dzwonkach. Przedstawił się, wyjaśnił kim jest i od jak dawna Leczy jej córkę. Powiedział, jak po ważny jest stan Vesper, że próbowali niemal każdej kombinacji leków, by zabić komórki białaczkowe, lecz bez powodzenia. Jak próbowali eksperymentalnych terapii, leczenia witaminą A, alkeranem, a nawet arszenikiem i jak jedynym wyjściem pozostał już tylko przeszczep szpiku od odpowiedniego dawcy.
- Co o tym sądzisz? Uścisnął ją delikatnie. - Może masz rację. - Pamiętasz O1ivera i Jenny? — spytała. - Tak. - Kogo ci bardziej żal? Jego, jak siedzi przy lodowisku, czyjej? - Jej, Harleąuin. Tylko jej jest mi naprawdę żal. Ujęła go za rękę. - A mnie tylko jego - szepnęła.
Dwadzieścia... Dziewiętnaście... Osiemnaście... Siedemnaście... Piętnaście... Dziesięć... Przy dziesięciu uderzeniach, zdecydowali się na defibrylację. Dwadzieścia... Piętnaście... Zatrzymanie krążenia. Zatrzymanie krążenia. Defibrylacja. Siedem... Sześć... Jeszcze jedna defibrylacja. Pięć... Cztery... Pięć... Sześć... Cztery... jedno uderzenie co piętnaście sekund. Jedno uderzenie co dwadzieścia sekund. Jedno uderzenie co trzydzieści sekund. Jedno uderzenie.
Życie jak wykrzyknik zamiast rozpaczy.
Potem zabijali tą miłość jak tylko się dało.
Potem pojawił się David. Potem… Potem żyła. Wreszcie. Nareszcie.
Zimno mi. Jest sierpień. Urodziłam się w sierpniu. Może. Wtedy jest najwięcej jaszczurek. Słońce jeszcze udaje, że jest lato. Nocą już nikomu ani niczemu nie chce się udawać. Okrąża mnie chłopak w ciężkich butach. Mam dziecinną buzię. Mogę być powiernikiem. Łatwa kochanką. Naiwna sponsorką. Może. Widzę. Współodczuwam. Dziwna doba ludzi ze śmietnika. Cały dobytek w reklamówce. Cały dom. Kuchnia. Łazienka. Salon. Bezużyteczne pokoje pamięci. Smutek niemodnych jaskrawych ubrań. Bose stopy i pokłute przedramiona. A ja. Ja jestem. Próbuję zatrzymać światło. Światło nie zna bezruchu. Światło umiera w bezruchu. Światło nie istnieje. Światło tworzy rzeczy. Codziennie inaczej. Wpada na przedmioty. Potyka się o nie. Pracuje nad każdym półcieniem. Żarówka oświetla fragment chodnika. Wkładam ręce pod ten strumień. Czerpię. Ucieka mi przez szpary między palcami. Chce obmyć sobie twarz. Krople bezgłośnie uderzają o moje dłonie. Wszystko gaśnie. Okno jest znów tylko ramą, która więzi szklaną ciemność. Wracam na mój przystanek. Będę czekać całą noc na światło. A okno, pod którym stałam przed chwilą ma wam coś ciekawego do opowiedzenia. Wkłada w moje usta słowa. Odłamki szkła. Chrupią między zębami. Historia wbija się w podniebienie. A krew wcale nie jest słodka. W tle listopadowy czerwiec.
Absurd, abstrakcja, aldehyd, amnezja arytmia. Ta zabawa wiele mówi o człowieku, Twoja kolej.
Alibaba, Ataman, a psik!, ameba. Mówi to, co chcesz wiedzieć. Chciałbym nie wiedzieć, co chcesz wiedzieć.
Bałamucić, banialuki, basta, bohema. Postanawiam być z Nienacka, bywać, zaskakiwać. Czy szarpaniem można oszukać czas?
Bidet, bidon, bieda, burgundia, bobo dj. Zdarzy się wczoraj, co zdarzyło się jutro. Żart. Chcesz szarpać czas, miąć kadr, dziurkować horyzont. Ogólnie machasz rękami.
Całun, czereśnie, cykady, czara, czerwień. Ciekawe, w jaki sposób czas postrzegają zwierzęta.
Czerkiesja, czoło, Czcibor, cud, cyklamen. Czas z perspektywy muchy. Myślę, że to będzie brzęczenie. Tak samo jak dla mnie. Natarczywe, cykliczne, nieustające. Jestem muchą. Jestem dźwiękiem. Jestem mistrzem irytacji.
Damaszek, Dalajlama, domorosły, dadaizm, drewutnia. Znowu krok w inną stronę. Lub głębsze błoto. Dmuchawiec, Dmitri, dionizje, djurdjevdan, diplodok. Jeśli brzęczenie ci przeszkadza, wyrwij skrzydełka. Cześć, co robisz?
Endorfiny, ektoplazma, El Nino, Emmet Brown, Ellada. Cześć, co myślisz?
Z tej zabawy nauczyłam się już wystarczająco. Wyprowadzasz się?
Wyprowadzisz mnie?
Na spacer?
Tak. Wyjmij mnie z tego otoczenia, rozplącz okoliczności, łagodnie odwróć orientację w terenie.
Wyjmij jedzenie z lodówki, rozplącz kable, łagodnie odwróć kalendarz.
Nie wyrażam zgody na kalendarz. Jestem muchą, mężczyzną, rokendrolowcem. Albo jesteś rokendrolowcem albo nie jesteś prawdziwym mężczyzną.
Emigracja, ekstradycja, embargo, egzekucja, eskapizm. Mam nadzieję, że teraz wyraziłam się jasno.
Feruła, figlarny, finitifluszka, firleje. Pobawisz się? Ze mną? Po chwili drzwi, biały szum wdziera się do środka, dzień rozlewa się po wszystkich kątach. Noc chłonie, ale potem występuje z brzegów. Łóżka, rozmowy, zamyślenia. Wydostaje się poza framugę poranka. Niesie szlam wypłukany z cichej, zwiotczałej przestrzeni. Dzień powoli przesiąka.
Czy nie miewasz myśli - podsumowań? Wydajesz na świat poczwarki.
I tak dalej. Rozmowy na brzegu nocy, łóżka, zamyślenia. Skok na framugę poranka.
Przejdź w stan wstrzymania - powiedziałam mu, ale już było za późno. Organizery to programy, które pomogą każdemu w zarządzaniu swoim własnym czasem, automatycznie stworzą plan dnia, czy też przypomną o wcześniej ustalonych wydarzeniach. Teraz ja. Organizer zapobiega nadwyrężeniu pamięci, regulując lub paraliżując właściwy jej mechanizm naturalnej selekcji danych. Przeciwdziała syndromowi pustych godzin. Błagam, niech zjawi się jakiś świr i położy między nami.
Nastawiłam budzik, przypomnienie, notatkę i 4 alarmy. Organizer - najnowsze remedium. Na wszystko. Pozycja boczna ustalona. Jak wszystko.
Zawierzając kochankom zbyt wiele tajemnic narażamy się na komplikacje, choć w gruncie rzeczy pieprzenie ich to tylko inny rodzaj interakcji z samym sobą w trakcie. Przed i po wciąż jesteśmy samotni, pełni żałosnej desperacji.
› Grupa: Live fast, die young
› Kiedy będziesz bywać na forum? : evrydej
› Co sądzisz o forum? : cześć! długo nad nim pracowałam
› Skąd się o nim dowiedziałeś? : no ja, nie?
|
|